Może jeszcze o tym nie wspominałam, ale bardzo lubię chodzić po górach. Szczególnie po Tatrach, ale również po niższych pasmach. W maju tego roku podczas pobytu w Bielsku-Białej miałam okazję poznać nieco Beskid Śląski. Złożyły się na to dwie wycieczki: jedna całodzienna (z Bielska-Białej przez Szyndzielnię i Klimczok do Szczyrku i dalej na Skrzyczne), a druga znacznie krótsza, niektórzy mówią, że spacerowa (do Cygańskiego Lasu i na Kozią Górę). Dziś opiszę pierwszą z wycieczek.
Naszym pierwszym celem było zdobycie szczytu Szyndzielni, góry u stóp której mieszkaliśmy w Bielsku-Białej. Jako że mieliśmy zamiar odbyć dalej dosyć długą wędrówkę, a piesza trasa nie jest podobno zbyt atrakcyjna, zdecydowaliśmy się pierwszy etap przebyć kolejką gondolową, która pozwala szybko dostać się niemal na sam szczyt Szyndzielni. Dosyć ładnym wagonikiem (choć oczywiście wandale już nieco popisali i porysowali szyby) dotarliśmy w kilka minut na wysokość tysiąca metrów nad poziomem morza. Po drodze mogliśmy oglądać widoki na miasto i las.
Od górnej stacji kolejki na sam szczyt nie jest daleko, gdyż Szyndzielnia ma jedynie 1026 m n.p.m. Znajduje się na niej duże schronisko. Nie weszliśmy do niego, ponieważ był to sam początek naszej wędrówki nie mieliśmy potrzeby robić sobie tak szybko przerwy.
Następnie łatwym szlakiem w kolorze żółtym udaliśmy się w kierunku kolejnej góry – Klimczoka (1117 m n.p.m.). Wędrowało się dosyć przyjemnie – było ciepło i nie padało, choć nie było też słońca. Ludzi też mijaliśmy bardzo niewielu. Podobno w środku sezonu bywa tam o wiele bardziej tłoczno, ale widać na początku maja ludzie obawiali się jeszcze chłodu i na szlaku było prawie pusto. Na szczycie Klimczoka, na polanie, stoi stalowy maszt z antenami przekaźników telekomunikacyjnych. Rozciąga się z niego widok przede wszystkim na Magurę (1111 m n.p.m.). Między tymi dwiema górami znajduje się skrzyżowanie szlaków, nieopodal którego znajduje się schronisko.
Tam właśnie zeszliśmy i wybraliśmy tym razem szlak koloru niebieskiego, który zaprowadził nas do Szczyrku. Po drodze mieliśmy dobry widok na kolejną górę, którą chcieliśmy zdobyć – Skrzyczne (1257m n.p.m.), najwyższy szczyt polskiej części Beskidu Śląskiego.
Szczyrk to malowniczo położona miejscowość typowo turystyczna. W sezonie letnim odwiedzają ją turyści chcący pochodzić po Beskidach, a zimą miłośnicy narciarstwa. Dlatego w miejscowości jest wiele miejsc noclegowych i punktów gastronomicznych. Ze Szczyrku na Skrzyczne biegną dwa szlaki – zielony i niebieski. Wybraliśmy ten pierwszy, ponieważ mieliśmy zamiar zjechać kolejką, więc moglibyśmy zobaczyć nieco inne widoki. Zielony szlak najpierw prowadzi ulicą, przy której stoją domy. Później robi się bardziej stromo, asfalt zastępują betonowe płyty, ale domy nadal są. W końcu jest już tak stromo, że kończą się budynki mieszkalne, a szlak bardziej przypomina górską ścieżkę. W końcu widzimy nasz cel – wierzchołek Skrzycznego. Jest on dosyć charakterystyczny, gdyż na jego niezalesionym szczycie znajduje się maszt z nadajnikiem radiowo-telewizyjnym. A nad szczytem co widzimy? Paralotniarzy! Okazuje się bowiem, że jest to jeden z ich ulubionych szczytów. Od strony wschodniej znajduje się doskonałe miejsce do startów i paralotniarze z chęcią z niego korzystają. Gdy byliśmy blisko wierzchołka, latali całkiem blisko nad nami!
Pod szczytem nasz szlak kilkakrotnie przecinał trasę, która zimą służy narciarzom do zjazdów. Podobno jest jedną z najlepszych w Polsce (nie wiem czy tak jest, ponieważ nie jeżdżę na nartach). W końcu dotarliśmy Skrzyczne i mogliśmy podziwiać widoki – na Beskidy, miasta między nimi położone, Jezioro Żywieckie i pola ozłocone rzepakiem (to chyba mój ulubiony widok wiosną).
Warto wspomnieć, że na górze znajduje się schronisko, gdzie można chwilę odpocząć. Krzyżuje się tam też kilka szlaków, więc jeżeli ktoś ma czas, siły i ochotę, może wyruszyć na dalszą wędrówkę, np. na Baranią Górę. My już nie mieliśmy sił, więc udaliśmy się do górnej stacji kolejki krzesełkowej i zjechaliśmy do Szczyrku (po drodze przesiadając się, ponieważ jazda jest dwuetapowa). W Szczyrku udaliśmy się na obiad, gdzie pierwszy raz jadłam kwaśnicę – po tylu godzinach chodzenia smakowała znakomicie ;) Następnie wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy do Bielska-Białej.
Całą wycieczkę oboje uznajemy za udaną. Nie jest to takie proste, ponieważ mamy nieco inne oczekiwania, co do tras góskich. Ja lubię trasy widokowe, a tu ich na szczęście nie brakowało. Jednocześnie, choć mój towarzysz ma lęk wysokości, w czasie tej wędrówki go nie odczuwał. Dzięki temu oboje byliśmy zadowoleni. Ogólnie cała trasa nie była zbyt trudna, jednakże pomogły nam kolejki – wjazd na Szyndzielnię i zjazd ze Skrzycznego. Gdybyśmy wszędzie musieli iść pieszo, zapewne ciężko byłoby zrobić tę całą trasę w jeden dzień. Spokojnie można by ją rozłożyć na dwa dni. Możliwość skorzystania z kolejki linowej, liczne schroniska, jak i sam poziom trudności szlaków sprawiają, że polecam Beskid Śląski wszystkim osobom, które mają małe dzieci.
Tez bardzo lubię Beskid Śląski, bo jest przyjemny, nie męczy, można spokojnie iść i podziwiać panoramy. Ja najczęściej wchodzę z Salmopola przez Malinów i na Skrzyczne, bardzo widokowa, łatwa trasa. Pozdrawiam!
Mam nadzieję, że jeszcze nie raz pochodzę po Beskidach, więc chętnie wypróbuję Twoją trasę :) Pozadrawiam również :)
A ja mieszkam na stałe pod Szyndzielnią. Widzę ją z balkonu :) Taki widok po latach może jednak zbrzydnąć ;) W Beskidzie Śląskim polecam szlak z Klimczoka na Błatnią – piękny widokowo :)
Oj, taki widok i tak sto razy lepszy od okien sąsiadów z bloku obok ;)
Dziękuję za polecenie szlaku :)