2019 rok zaczęłam od realizacji swojego marzenia, czyli odwiedzin gór zimą. Tak się bowiem zdarzyło, że choć wiosną, latem i jesienią byłam w górach wielokrotnie, to zimą nigdy.
Przygotowania do wyjazdu
Decyzję o wyjeździe pod koniec stycznia odjęliśmy dosyć spontanicznie. Najpierw myśleliśmy o spędzeniu kilku dni na południu Europy (mieliśmy w pamięci fantastyczny wyjazd do Rzymu w styczniu dwa lata temu), ale jednak prognozy pogody nie były zbyt optymistyczne – w większości miejsc miało być chłodno i deszczowo. Stąd też postanowiliśmy zostać w Polsce, by spełnić moje marzenie i zobaczyć góry zimą.
Myśleliśmy o Karkonoszach, w które w miarę szybko można dostać się z Poznania. Okazało się jednak, że z powodu trwających ferii, ciężko będzie znaleźć jakieś miejsca noclegowe. Przewijając mapę z wolnymi miejscami noclegowymi na booking.com, trafiliśmy na Beskid Śląski. Okazało się, że w takim Ustroniu można nawet wybierać wśród niezłych noclegów. Do Ustronia da się dojechać pociągiem (przesiadka w Katowicach), więc wszystko nam pasowało.
I wtedy pojawił się problem, czy my mamy w ogóle w co się ubrać, by wybrać się w góry zimą? Zresztą to właśnie z powodu braku odpowiedniego stroju, od paru lat nie mogłam się zdobyć na taki wyjazd. Na szczęście okazało się, że w Decathlonie za niezbyt wielkie pieniądze da się kupić ocieplane spodnie i koszulki termiczne, a w sklepie SportsDirect dorwałam buty na chodzenia po śniegu za 95 zł (ach te sezonowe wyprzedaże). Kurtki mieliśmy zwykłe zimowe. Nie byliśmy może ubrani zbyt stylowo czy idealnie, ale było nam ciepło i dosyć wygodnie. Moje buty naprawdę się dobrze sprawdziły. Na pierwszy raz zupełnie nam takie ubrania wystarczyły.
Ustroń
Ustroń to niezbyt duże miasteczko położone na dwóch brzegach Wisły. Znajduje się tam dosyć dużo obiektów noclegowych (prywatne kwatery, hotele, sanatoria), markety (Lidl, Carrefour) i sklepy (np. Żabka, Gama, Rossmann), nie ma więc problemów z codziennymi zakupami spożywczym czy dokupieniem czegoś. Również restauracji, barów itp. jest duży wybór.
Odwiedziliśmy Ustroń pod koniec stycznia, gdy miasto nadal było świątecznie przystrojone. Ulice oświetlały kolorowe lampki, a przed ratuszem stała choinka i inne świąteczne instalacje. Dodając do tego leżący śnieg, otrzymaliśmy iście świąteczną atmosferę :)
Wielka Czantoria
Do wycieczek po górach podeszliśmy bardzo ostrożnie nie wierząc zbytnio we własne siły (ostatnio zaniedbaliśmy ćwiczenia fizyczne) i umiejętności (w końcu pierwszy raz góry zimą). Dlatego też postanowiliśmy w tłumie narciarzy wjechać wyciągiem krzesełkowym na Czantorię. Oprócz nas było tylko kilka osób, które nie miały nart lub deski snowboardowej. Generalnie było dużo osób, ale nie czekaliśmy bardzo długo, bo wyciąg ma kanapy czteroosobowe.
Sama jazda trwała tylko kilka minut i już znaleźliśmy się na wysokości 851 m n.p.m. Warunki mocno się jednak różniły od tych panujących na dole. Przede wszystkim wszędzie było o wiele więcej śniegu – na ziemi leżało go kilkadziesiąt centymetrów, a do tego pokrywał drzewa, co wprawiło nas w zachwyt. Dokładnie o to nam chodziło – doświadczyć prawdziwej, śnieżnej zimy. Czuliśmy się jak dzieci biegając w śniegu, strącając go z gałęzi, zapadając się w nim po kolana. Ale mieliśmy frajdę! ;)
Na wzgórzu zdecydowanie mocniej wiało niż w dolinie, jednak wierzchołek Wielkiej Czantorii znajdował się w chmurach. Nie powstrzymało nas to jednak przed wejściem na niego. I choć przez chmury nie było widoków, to i tak podobała nam się ta wędrówka przez zaśnieżony świat.
Wszędzie było biało. Wiatr zawiał ślady poprzednich wędrowców, dlatego wydawało nam się, że tylko my wybraliśmy się na spacer w taką pogodę.
Dotarliśmy na szczyt Wielkiej Czantorii (995 m n.p.m.). Nie było sensu wchodzić na wieżę widokową, zatrzymaliśmy się tylko na chwilę pod wiatą. Było tam kilka osób. Zjedliśmy kanapki i wypiliśmy herbatę przyniesioną w termosie.
Postanowiliśmy iść dalej, do schroniska po czeskiej stronie. Droga wiodła granią Czantorii, ale widoczność ograniczona była do kilkudziesięciu metrów przez chmury i padający śnieg. W czeskim schronisku (w którym jest zakaz spożywania własnych napojów i jedzenia) było tłoczno. Bufet oferował kilka zup (m.in. czosnkową i żurek) i kilka dań obiadowych oraz takie przekąski jak frytki, czy napoje jak piwo czy gorąca czekolada. Płatność w koronach czeskich lub złotówkach.
Jako, że pogoda nie poprawiła się, do Ustronia wróciliśmy tą samą trasą, na koniec zjeżdżając kolejką linową.
Deszczowy Cieszyn
Kolejnego dnia pogoda się zmieniła – zrobiło się powyżej zera i zaczął padać deszcz. Gór prawie w ogóle nie było widać. Stwierdziliśmy, że bez sensu wybierać się na górską wędrówkę, lepiej odwiedzić jakieś pobliskie miasto. Padło na Cieszyn, o którym słyszeliśmy wiele dobrego. Z Ustronia do Cieszyna jest tylko jakieś 15 kilometrów, a busy jeżdżą kilka razy na godzinę, także nie było problemu z dotarciem tam.
Niestety na miejscu okazało się, że wszystkie cieszyńskie ulice i chodniki pokryte są chlapą, a do tego wciąż padał deszcz. Pokręciliśmy się więc tylko po rynku i jego okolicach, zajrzeliśmy na wzgórze zamkowe i przekroczyliśmy Olzę, by zajrzeć na czeską stronę. Niestety był to poniedziałek, kiedy muzea są nieczynne.
Nie zabawiliśmy zbyt długo w Cieszynie, bo pogoda nie była sprzyjająca, ale nabraliśmy ochoty, by wrócić tam kiedyś w bardziej sprzyjającej porze roku :)
Kubalonka i Wisła
Kolejnego dnia postanowiliśmy wybrać się na jakiś szlak w okolicach Wisły, czyli sąsiedniej miejscowości. Wybraliśmy busa, który zawiózł nas aż pod drewniany kościół św. Krzyża przy Przełęczy Kubalonka (761 m n.p.m.). Stamtąd postanowiliśmy zejść do Wisły Głębce żółtym szlakiem przez Przełęcz Szarcula.
Znów nie było zbyt dużej widoczności, lecz śniegu było jeszcze więcej, więc nie narzekaliśmy. Najpierw szliśmy drogą, którą jeżdżą też samochody, więc śnieg był ubity. Potem nasz szla wiódł trasą przygotowaną dla narciarzy biegowych, więc również było łatwo. Mijało nas całkiem dużo narciarzy, co mnie osobiście trochę zaskoczyło, bo nie wiedziałam, że narciarstwo biegowe jest tak popularne.
W pewnym momencie okazało się jednak, że nasz szlak wiedzie przez las ledwo przetartym szlakiem (były ślady tylko paru osób). Puchu po kolana, więc trzeba było stawiać stopy w śladach wcześniejszych wędrowców. Parę powalonych drzew, które też trzeba było przeskoczyć. No i zaspy, w które od czasu do czasu się wpadało. Dużo śmiechu, ale też wolne tempo i szybsze męczenie się, mimo trasy raczej w dół (po drodze jedynie szczyt Kubalonka 830 m n.p.m. i Koziniec 776 m n.p.m.). Trasa miała zająć nam 1,5 godziny, a szliśmy aż 3 godziny!
Po drodze pojawiło się trochę widoków, a przez chwilę nawet błękitne niebo! Przez większość czasu poruszaliśmy się jednak w chmurach (tym razem jednak przez większość czasu nie padał śnieg). Nikogo już nie spotkaliśmy na szlaku.
Wisła Głębce – wiadukt kolejowy
Doszliśmy w końcu do Wisły Głębce i od razu poszliśmy na solidny obiad. Wcześniej planowaliśmy jeszcze zwiedzić Wisłę, lecz zabrakło nam już sił, a poza tym już nadchodził zmierzch. Udało nam się tylko rzucić okiem na wiadukt kolejowy i wróciliśmy pociągiem do Ustronia.
Beskid Śląski zimą
Beskid Śląski odwiedzałam już latem (przypominam starsze wpisy: Beskid Śląski; Szyndzielnia, Klimczok, Skrzyczne (05.2014) oraz Cygański Las i Kozia Góra, czyli Beskid Śląski cz. 2 (05.2014) ) i wtedy było bardzo przyjemnie. Zimą, gdy jest śnieg, też jest pięknie.
Muszę jednak wspomnieć o największej wadzie Beskidu Śląskiego odwiedzanego zimą. Jest to bardzo zanieczyszczone powietrze. Niestety ludzie palą tam w piecach chyba wszystkim. Gdy wracaliśmy do naszego miejsca noclegowego ok. 17, to do wieczora nie dało się otworzyć okna. Czuć i widać było tylko dym :/ Gdy wędrowaliśmy po górach i czasami pojawiały się widoki, to też widać było, że prawie z każdego komina leci dym – raz szary, raz zielonkawy, innym razem brunatny… Niestety wpływało to na fatalną jakość powietrza. Nasze obserwacje potwierdziły informacje znalezione na serwisach internetowych pokazujących stan powietrza.
Szkoda, że człowiek na co dzień żyjący w wielkim mieście w smogu, nawet wyjeżdżając w góry, nie może pooddychać świeżym powietrzem :(
Podsumowanie
Góry zimą spełniły moje oczekiwania – było dużo śniegu, całkiem nowe krajobrazy i doświadczenia. Oczywiście, że jeszcze przydałyby się widoki i słońce, ale i tak bardzo mi się podobało. Cieszę się, że udało mi się spełnić to marzenie :)
Stwierdzam teraz, że na pierwszy raz nie ma co się martwić o posiadanie nie wiadomo jakiej odzieży. Trzeba mieć nieprzemakalne buty na grubszej podeszwie i ubrać się ciepło w kilka warstw. Do plecaka zapakować naładowany telefon z wpisanym numerem GOPR (601 100 300), mapę, jedzenie, czekoladę i ciepłą herbatę w termosie, a także parę rzeczy na zmianę (skarpetki, rękawiczki). Lepiej wybrać krótką trasę i pamiętać, że już o 16 robi się ciemno. Na początek raczej wystarczy :)
A czy Wy lubicie góry zimą? Czy chodzicie po nich pieszo, czy na nartach biegowych? A może tylko zjeżdżacie na nartach lub deskach po przygotowanych stokach?
Jak tam pięknie! My najbardziej to lubimy zjeżdżać w górach na nartach, ale dla takich wspaniałych widoków warto zrobić wyjątek :)
Może w przyszłości spróbuję jeździć na nartach, ale na pierwszy raz zimą w górach wystarczyły mi piesze wędrówki :)
Dzięki za inspirację :) Wybieram się na ferie do Wisły i szukałam co można jeszcze zobaczyć
Świetny kierunek na ferie :) Cieszę się, że wpis się podoba :)
też się wybierałam gdzieś w ten rejon, ale po lekturze twojego wpisu jestem zdecydowana na Wisłę :D znalazłam tani i przyzwoity hotel w Wiśle, ale wiadomo że najważniejsze to jest mieć co robić i gdzie się wspinać w okolicy :D
W zeszłym roku w Wiśle była prawdziwa zima, a atrakcji w okolicy nie brakuje :)
Kurtka w góry odpowiednio dostosowana do pogody, aktywności i pory roku to skuteczne zabezpieczenie przed wiatrem, deszczem i zimnem. To właśnie na kurtce, jako na warstwie wierzchniej spoczywa bardzo odpowiedzialne zadanie, to od niej w dużej mierze zależy komfort naszej wędrówki, a czasem nawet bezpieczeństwo.
Piękne fotografie! Byłam w Ustroniu i Wiśle, ale w artykule bardzo zaciekawił mnie Cieszyn. Dzięki za inspirację :)